Legenda o
powstaniu „Siódemki“
Szkoły Podstawowej nr 7 im. A. Mickiewicza w Łomży
Dawno temu, dużo dawniej
niż sięgają pamięcią nasi dziadkowie, czy pradziadkowie, miejsce dzisiejszej
Łomży porastała gęsta puszcza, rozpostarta na siedmiu wzgórzach.
Na jednym z nich, w miejscowości Szur, grupa wędrownych Słowian (naszych pra, pra, pra… dziadków)
założyła osadę. Nie była największa, ale nie to było ważne. Najistotniejsze
bowiem było to, aby mieszkańcy grodziska byli bezpieczni. Drewnianą osadę z jednej strony broniła niedostępna rzeka, z drugiej – wały najeżone
ostrokołem. Życie w grodzisku toczyło się spokojnie. Aż do czasu, gdy w osadzie
zaczęły rodzić się dzieci…
-
Przeborka! Na Peruna, ka lecis?!...
-
Ksestek! Cep nie zabawka!...
-
Ciepnijze to ksesiwo!... Ło mas!... – rozlegało się z
każdej strony.
W końcu starszyzna uznała, że tak dłużej być nie może. Zwołano nadzwyczajne zgromadzenie i zaczęto rozważać,
co począć z niesforną młodzieżą.
- A dyć to niepodobna
ścierpieć! Wsędy tego pełno! Ka spojzeć, tam jus co broją! Cas okrutny, by co to wydumać! Osadę nam z dymem puścić gotowi!
- Tak może ich ułozyć?
– zaczął Kanimir, najmłodszy z rady.
- Tak i
popróbuj!
Zamyślił się Kanimir.
Dziatwy wiele nie było. Siedmioro raptem, ale czortów za całą drużynę starczyć mogących.
„Tsa by
ich roboty naucyć – dumał. – Ale toć
sam nie zdzierżę! Chłopakom tak i moze dam rady, ale dzieuchom
– nijak mi samemu“.
Postanowił popytać po osadzie, czy kto by go w robocie
nie wspomógł. Ale chętnych było, jak na lekarstwo. A stara
Niestanka, co to dwóch chłopaków miała, tylko ręce zatarła:
- A dyć zachciało wam się, takoj samuj zdzierżyj tera! Co mi starej do tego?
Nazajutrz wziął więc Kanimir dzieciaki do swej
chaty i zaczyna uczyć.
Słońce jeszcze dobrze nad horyzont nie wzeszło, gdy zorza
jakowaś niebo rozpaliła.
- Dalibóg!
Toć
to chałupa Kańmirowa goreje!
I już ludzie z cebrami do
rzeki po wodę się rzucili, coby ogień w wiosce ugasić.
- A ty
co? Do rosty zgłupiał? Łucywa ci to mało? – pytali
mieszkańcy zmęczeni gaszeniem.
- Toć nie ja, ino
Ksestek, pod lezem ksesiwo nasoł i bawić się zacoł.
Gadałze wam, co samuj nie zdzierżę.
- Prawda
to – przyznała starszyzna i znów radę postanowili.
Jak i wprzódy radzili długo,
aż w końcu ze starą Niestanką uradzili, że z Kanimirem dzieciaki do boru weźmie
i tam uczyć ich będą.
Jak postanowili, tak i zrobili. Zabrał Kanimir z Niestanką dzieciaki do lasu i nauki rozpoczął. Jeszcze
słońce do południa nie
doszło, gdy nawoływania po lesie słyszeć się dało:
-
Ksestek!...
- Łucja!... Przeborka!...
-
Pierony, ka wy znowu poleźli?!...
A dzieci tymczasem wróciły do grodziska. Tu, po
dawnemu oddały się ulubionym zajęciom: krzesaniem ognia, machaniem cepem na
oślep i wysypywaniu ścieżek z zebranego ziarna.
I znów starszyzna zebrała się i radzić zaczęła:
I znów starszyzna zebrała się i radzić zaczęła:
- Tsa ich
ka dali na nauki wysłać – radzili jedni.
- Tsa umyślić, co te
pierony robić mają? Ucyć cego?... – mówili inni. I wszyscy mieli rację.
Usiadł więc Kanimir z
Niestanką i tak zaczęli dumać:
-
Przeborka lubuje się w igraniu z†ogniem. Krzestek wysypuje
ślaki z ziarna. Mestek gania z cepem i wali na oślep. Bogumiła wsędy nici
lniane ciąga. Jaromir ino siekierkę zocy jus mu si ślipia świecą, jako cartowi
jakiemu. Łucja tylko w ziemi gzebie. Wojmirowej gządki połowę wycięła…
- I uc tu
takich!... – westchnęła stara Niestanka.
- Tsa
kazdemuj cosik obmyślić, coby na zdrowie im wysło.
I tak siedzieli i dumali, a księżyc wzniósł się nad dachy chat.
- Weźmiemy ich na daleki wzgóze – rzekła w końcu Niestanka. Postawimy chatę
i będziem robić to, co
umim.
- Mrocne
wieki psed nami! – westchnął Kanimir a jego głowa opadła
ciężko na piersi. Tylko chrapanie miarowe dało się słyszeć w nocnej ciszy.
Następnego dnia Kanimir z
Niestanką poczęli pakować
graty.
- Chaty
ni ma tamuj, ka idziem.
- Zrobim!
- Z nimi?
– Niestanka skinęła głową w stronę siedmiorga dzieci
sadowiących się na wozie.
- Ano z
nimi…
Już mieli ruszać, gdy podszedł
do nich Wojmił – wódz i Najstarszy z grodziska.
- A nie
zabywajcie o nas! – zaśmiał się rubasznie.
- Obyś i ty cudze dzieci ucył! – warknął Kanimir, nie świadom, że tak
właśnie stworzył powiedzenie, które przetrwa wieki po nim.
Woły ruszyły. Droga była ciężka i w wielu miejscach trudna do
przebycia. Dzikie ostępy przemierzały tylko dzikie
zwierzęta, wojowie polujący na zwierzynę i bartnicy, którzy zaczęli
przysposabiać dzikie
pszczoły, aby dla nich miód robiły. W końcu dotarli na
upatrzone wzgórza, które w tym miejscu upstrzone były skalnymi odłamkami, czyli
„łomami“.
- Tośmy si docekali!...
Ale zakasali rękawy i
zabrali się do roboty. Dziatwa raźno zbierała mniejsze głazy i konary, naśladując
dorosłych, śmiejąc się przy tym i usiłując przerobić pracę w zabawę.
- Posli
wy! – warknęła Niestanka. – Tylko psoty wam w głowie!
Dzieciaki smętnie spuściły
głowy i siadły z boku. Robota szła powoli, ale już przed wieczorem gotowe było
miejsce na nocleg. Gdy dzieci posnęły Kanimir z Niestanką znowu rozważali, co
dalej robić.
- Tsa im
strawy nawazyć, legowisko wygodne umościć… Zioła naucyć poznawać i syć naucyć… - wyliczali.
Stanęło na tym, że dzieciaki trzeba było nauczyć:
gotowania, siania i pracy na roli, hodowli zwierząt,
tkactwa i szycia, kowalstwa i znajomości roślin leczniczych. Az siedem różnych
dziedzin życia! Jak to w całość zebrać? Jeszcze z tymi ancymonami!...
Mijały dni. Kanimir z
Niestanką próbowali jak najlepiej wypełnić swoją misję, ale za
każdym razem, przy każdym zajęciu tylko jedno dziecko wykazywało
zainteresowanie. Ponieważ co kilka dni dzieci wracały do osady na spotkanie ze stęsknionymi
rodzicami, tak i tym razem wyruszyły w drogę. W grodzisku zastali współbraci,
ale odmienionych jakoś. Na pytania przybyłych wódz odpowiedział:
- A
Chsest psyjęliśmy. Ducha teraz mamy i musimy dbać, coby nie uciekł, jako Ojciec Wawzyniec zekł.
Kanimir nie mógł wyjść ze
zdumienia. Jeden chrzest
a tyle mocy? Poszedł więc na sąsiednie wzgórze, do
wspomnianego przez wodza Ojca Wawrzyńca, coby więcej informacji od kapłana
uzyskać. Czcigodny mędrzec chętnie podzielił się swoją wiedzą na temat niejakiego Jezusa i
Ojca Jedynego.
- O, do
Peruna! – krzyknął zdumiony. – Nigdy bym nie myślał, ze
takie cuda na ziemi Matki Mokosy się dzieją! – I wrócił do grodziska. Tam podzielił się swoimi informacjami
z Niestanką.
- Z tym pieronami to i duch, choćby i świnty nie da rady,
ale co nam wadzi popróbować?
Tak i dzieci, za ogólnym
przyzwoleniem, po naukach ochrzczone zostały. Takoż i
Niestanka z Kanimirem.
Nazajutrz na miejsce nauki wyruszyli. Nie uszli
połowy drogi, gdy gwar jakiś usłyszeli a tury niespokojnie zaczęły uszami
strzyc i pochrapywać.
Zatrzymał się Kanimir i z zaciekawieniem za
siebie spojrzał, na wszelki wypadek miecz i włócznię w
ręce biorąc. Wysoko, ponad borem unosił się czarny dym a z głębi boru dał się słyszeć turkot kół. Chwilę potem zza zakrętu wyłoniła się grupa ludzi z
dobytkiem.
- Wojmił? Wy wszyscy tu? – zawołał zdziwiony Kanimir. – Co to za łuna?
- A, toć Psemysł, ognia wygasić zabył…
- Nie gasiliście?
Wódz podrapał się karku,
widocznie chcąc coś ukryć.
- Widzis,
tak my dosli do zdania, co nam bez dzieciaków płocho
samym…
- I co
tera? Toć osada z dymem puscona!...
- Ano
puscona… Tsa nam nowego miejsca sukać.
- Kamuj?
- A koło was, niedalećko.
Za łomy. Coby dzieciaki do domów wracać mogły po nauce a i my
chętnie pomozem.
I tak też zrobili.
Wybudowali osadę bliżej rzeki. Sam Ojciec Wawrzyniec również i kościół przeniósł, żeby
bliżej owieczek swoich
być.
W ten sposób farę ufundował. Gród zaś, na nowo nad Narwią
założony, od łomów owych na polanie znalezionych Łomżą nazwano. Od słów: „za
łom“, „łom-za“ w dawnej gwarze. Z biegiem czasu z „Łomzy“ na „Łomżę“ przechrzczono.
W szkole nauka szła po
dawnemu. Tyle, że Kanimir z Niestanką wpadli na pomysł, żeby ucząc wszystkie
dzieci każdego z siedmiu przedmiotów, skupiać się na tym, co które
dziecko najbardziej interesuje. W ten sposób zapoczątkowali dzisiejsze podejście nazwane
„indywidualnym podejściem w
nauczaniu“. Miejsce pierwszej szkoły od siedmiu wzgórz, siedmiorga
pierwszych uczniów i siedmiu przedmiotów zaczęto nazywać „Siódemką“.
Podobno dziś jeszcze,
gdzieś głęboko pod murami dzisiejszej szkoły, można znaleźć ślady tamtej
pierwszej, słowiańskiej. Czasami zdarzają się jeszcze śmiałkowie, którzy za plecami panów woźnych próbują przedrzeć się do piwnic,
w poszukiwaniu dawnych
pamiątek…