środa, 31 maja 2017

Łomża: "Legenda o powstaniu "Siódemki""



Legenda o powstaniu „Siódemki“

Szkoły Podstawowej nr 7 im. A. Mickiewicza w Łomży


Dawno temu, dużo dawniej niż sięgają pamięcią nasi dziadkowie, czy pradziadkowie, miejsce dzisiejszej Łomży porastała gęsta puszcza, rozpostarta na siedmiu wzgórzach.
Na jednym z nich, w miejscowości Szur, grupa wędrownych Słowian (naszych pra, pra, pra… dziadków) założyła osadę. Nie była największa, ale nie to było ważne. Najistotniejsze bowiem było to, aby mieszkańcy grodziska byli bezpieczni. Drewnianą osadę z jednej strony broniła niedostępna rzeka, z drugiej – wały najeżone ostrokołem. Życie w grodzisku toczyło się spokojnie. Aż do czasu, gdy w osadzie zaczęły rodzić się dzieci…
- Przeborka! Na Peruna, ka lecis?!...
- Ksestek! Cep nie zabawka!...
- Ciepnijze to ksesiwo!... Ło mas!... – rozlegało się z każdej strony.
W końcu starszyzna uznała, że tak dłużej być nie może. Zwołano nadzwyczajne zgromadzenie i zaczęto rozważać, co począć z niesforną młodzieżą.
- A dyć to niepodobna ścierpieć! Wsędy tego pełno! Ka spojzeć, tam jus co broją! Cas okrutny, by co to wydumać! Osadę nam z dymem puścić gotowi!
- Tak może ich ułozyć? – zaczął Kanimir, najmłodszy z rady.
- Tak i popróbuj!
Zamyślił się Kanimir. Dziatwy wiele nie było. Siedmioro raptem, ale czortów za całą drużynę starczyć mogących.
„Tsa by ich roboty naucyć – dumał. – Ale toć sam nie zdzierżę! Chłopakom tak i moze dam rady, ale dzieuchom – nijak mi samemu“.
Postanowił popytać po osadzie, czy kto by go w robocie nie wspomógł. Ale chętnych było, jak na lekarstwo. A stara Niestanka, co to dwóch chłopaków miała, tylko ręce zatarła:
- A dyć zachciało wam się, takoj samuj zdzierżyj tera! Co mi starej do tego?
Nazajutrz wziął więc Kanimir dzieciaki do swej chaty i zaczyna uczyć. Słońce jeszcze dobrze nad horyzont nie wzeszło, gdy zorza jakowaś niebo rozpaliła.
- Dalibóg! Toć to chałupa Kańmirowa goreje!
I już ludzie z cebrami do rzeki po wodę się rzucili, coby ogień w wiosce ugasić.
- A ty co? Do rosty zgłupiał? Łucywa ci to mało? – pytali mieszkańcy zmęczeni gaszeniem.
- Toć nie ja, ino Ksestek, pod lezem ksesiwo nasoł i bawić się zacoł. Gadałze wam, co samuj nie zdzierżę.
- Prawda to – przyznała starszyzna i znów radę postanowili.
Jak i wprzódy radzili długo, aż w końcu ze starą Niestanką uradzili, że z Kanimirem dzieciaki do boru weźmie i tam uczyć ich będą.
Jak postanowili, tak i zrobili. Zabrał Kanimir z Niestanką dzieciaki do lasu i nauki rozpoczął. Jeszcze słońce do południa nie doszło, gdy nawoływania po lesie słyszeć się dało:
- Ksestek!...
- Łucja!... Przeborka!...
- Pierony, ka wy znowu poleźli?!...
A dzieci tymczasem wróciły do grodziska. Tu, po dawnemu oddały się ulubionym zajęciom: krzesaniem ognia, machaniem cepem na oślep i wysypywaniu ścieżek z zebranego ziarna.
I znów starszyzna zebrała się i radzić zaczęła:
- Tsa ich ka dali na nauki wysłać – radzili jedni.
- Tsa umyślić, co te pierony robić mają? Ucyć cego?... – mówili inni. I wszyscy mieli rację.
Usiadł więc Kanimir z Niestanką i tak zaczęli dumać:
- Przeborka lubuje się w igraniu z†ogniem. Krzestek wysypuje ślaki z ziarna. Mestek gania z cepem i wali na oślep. Bogumiła wsędy nici lniane ciąga. Jaromir ino siekierkę zocy jus mu si ślipia świecą, jako cartowi jakiemu. Łucja tylko w ziemi gzebie. Wojmirowej gządki połowę wycięła…
- I uc tu takich!... – westchnęła stara Niestanka.
- Tsa kazdemuj cosik obmyślić, coby na zdrowie im wysło.
I tak siedzieli i dumali, a księżyc wzniósł się nad dachy chat.
- Weźmiemy ich na daleki wzgóze – rzekła w końcu Niestanka. Postawimy chatę i będziem robić to, co umim.
- Mrocne wieki psed nami! – westchnął Kanimir a jego głowa opadła ciężko na piersi. Tylko chrapanie miarowe dało się słyszeć w nocnej ciszy.
Następnego dnia Kanimir z Niestanką poczęli pakować graty.
- Chaty ni ma tamuj, ka idziem.
- Zrobim!
- Z nimi? – Niestanka skinęła głową w stronę siedmiorga dzieci sadowiących się na wozie.
- Ano z nimi…
Już mieli ruszać, gdy podszedł do nich Wojmił – wódz i Najstarszy z grodziska.
- A nie zabywajcie o nas! – zaśmiał się rubasznie.
- Obyś i ty cudze dzieci ucył! – warknął Kanimir, nie świadom, że tak właśnie stworzył powiedzenie, które przetrwa wieki po nim.
Woły ruszyły. Droga była ciężka i w wielu miejscach trudna do przebycia. Dzikie ostępy przemierzały tylko dzikie zwierzęta, wojowie polujący na zwierzynę i bartnicy, którzy zaczęli przysposabiać dzikie pszczoły, aby dla nich miód robiły. W końcu dotarli na upatrzone wzgórza, które w tym miejscu upstrzone były skalnymi odłamkami, czyli „łomami“.
- Tośmy si docekali!...
Ale zakasali rękawy i zabrali się do roboty. Dziatwa raźno zbierała mniejsze głazy i konary, naśladując dorosłych, śmiejąc się przy tym i usiłując przerobić pracę w zabawę.
- Posli wy! – warknęła Niestanka. – Tylko psoty wam w głowie!
Dzieciaki smętnie spuściły głowy i siadły z boku. Robota szła powoli, ale już przed wieczorem gotowe było miejsce na nocleg. Gdy dzieci posnęły Kanimir z Niestanką znowu rozważali, co dalej robić.
- Tsa im strawy nawazyć, legowisko wygodne umościć… Zioła naucyć poznawać i syć naucyć… - wyliczali.
Stanęło na tym, że dzieciaki trzeba było nauczyć: gotowania, siania i pracy na roli, hodowli zwierząt, tkactwa i szycia, kowalstwa i znajomości roślin leczniczych. Az siedem różnych dziedzin życia! Jak to w całość zebrać? Jeszcze z tymi ancymonami!...
Mijały dni. Kanimir z Niestanką próbowali jak najlepiej wypełnić swoją misję, ale za każdym razem, przy każdym zajęciu tylko jedno dziecko wykazywało zainteresowanie. Ponieważ co kilka dni dzieci wracały do osady na spotkanie ze stęsknionymi rodzicami, tak i tym razem wyruszyły w drogę. W grodzisku zastali współbraci, ale odmienionych jakoś. Na pytania przybyłych wódz odpowiedział:
- A Chsest psyjęliśmy. Ducha teraz mamy i musimy dbać, coby nie uciekł, jako Ojciec Wawzyniec zekł.
Kanimir nie mógł wyjść ze zdumienia. Jeden chrzest a tyle mocy? Poszedł więc na sąsiednie wzgórze, do wspomnianego przez wodza Ojca Wawrzyńca, coby więcej informacji od kapłana uzyskać. Czcigodny mędrzec chętnie podzielił się swoją wiedzą na temat niejakiego Jezusa i Ojca Jedynego.
- O, do Peruna! – krzyknął zdumiony. – Nigdy bym nie myślał, ze takie cuda na ziemi Matki Mokosy się dzieją! – I wrócił do grodziska. Tam podzielił się swoimi informacjami z Niestanką.
- Z tym pieronami to i duch, choćby i świnty nie da rady, ale co nam wadzi popróbować?
Tak i dzieci, za ogólnym przyzwoleniem, po naukach ochrzczone zostały. Takoż i Niestanka z Kanimirem.
Nazajutrz na miejsce nauki wyruszyli. Nie uszli połowy drogi, gdy gwar jakiś usłyszeli a tury niespokojnie zaczęły uszami strzyc i pochrapywać. Zatrzymał się Kanimir i z zaciekawieniem za siebie spojrzał, na wszelki wypadek miecz i włócznię w ręce biorąc. Wysoko, ponad borem unosił się czarny dym a z głębi boru dał się słyszeć turkot kół. Chwilę potem zza zakrętu wyłoniła się grupa ludzi z dobytkiem.
- Wojmił? Wy wszyscy tu? – zawołał zdziwiony Kanimir. – Co to za łuna?
- A, toć Psemysł, ognia wygasić zabył…
- Nie gasiliście?
Wódz podrapał się karku, widocznie chcąc coś ukryć.
- Widzis, tak my dosli do zdania, co nam bez dzieciaków płocho samym…
- I co tera? Toć osada z dymem puscona!...
- Ano puscona… Tsa nam nowego miejsca sukać.
- Kamuj?
- A koło was, niedalećko. Za łomy. Coby dzieciaki do domów wracać mogły po nauce a i my chętnie pomozem.
I tak też zrobili. Wybudowali osadę bliżej rzeki. Sam Ojciec Wawrzyniec również i kościół przeniósł, żeby bliżej owieczek swoich być. W ten sposób farę ufundował. Gród zaś, na nowo nad Narwią założony, od łomów owych na polanie znalezionych Łomżą nazwano. Od słów: „za łom“, „łom-za“ w dawnej gwarze. Z biegiem czasu z „Łomzy“ na „Łomżę“ przechrzczono.

W szkole nauka szła po dawnemu. Tyle, że Kanimir z Niestanką wpadli na pomysł, żeby ucząc wszystkie dzieci każdego z siedmiu przedmiotów, skupiać się na tym, co które dziecko najbardziej interesuje. W ten sposób zapoczątkowali dzisiejsze podejście nazwane „indywidualnym podejściem w nauczaniu“. Miejsce pierwszej szkoły od siedmiu wzgórz, siedmiorga pierwszych uczniów i siedmiu przedmiotów zaczęto nazywać „Siódemką“. Podobno dziś jeszcze, gdzieś głęboko pod murami dzisiejszej szkoły, można znaleźć ślady tamtej pierwszej, słowiańskiej. Czasami zdarzają się jeszcze śmiałkowie, którzy za plecami panów woźnych próbują przedrzeć się do piwnic, w poszukiwaniu dawnych pamiątek